Przez ostatnie prawie dwa lata żyłam w innym świecie. W świecie, w którym czas płynął jakby wolniej, a i tak nie wiem kiedy przeminął. W świecie, w którym wiele mogłam, wiele chciałam, a i tak jakoś stałam w miejscu. W świecie, w którym byłam tylko dla mojej Córki, a i tak mam wrażenie, że mogłam zrobić dla Niej więcej. W świecie, w którym myślałam, że się spełniam…
Nowa rzeczywistość
Od dawna marzyłam o tym, by być z dzieckiem w domu. Powrót do pracy jawił mi się jako największe zło. W głowie miałam obrazy dantejskich scen podczas odprowadzania dziecka do żłobka, braku koncentracji w pracy i ciągłym pragnieniu powrotu do domu. Intensywnie myślałam o rozwiązaniu, które pozwoli mi zostać w domu, pracować z domu. Cokolwiek, byle by być z Nią jak najdłużej. Nie chciałam wracać do pracy. Chciałam zostać z Małą w domu. Prawie na zawsze. No, co najmniej do podstawówki.
Niestety nie znalazłam rozwiązania. Nadszedł czas powrotu do pracy, sporo za szybko. Nadszedł czas odnalezienia się w nowej rzeczywistość. To świat, w którym mama idzie do pracy, a dziecko do żłobka… Świat, w którym wszystko dzieje się szybko. Bałam się, że moja relacja z córką na tym ucierpi, że siłą rzeczy nie będę Jej poświęcać tyle czasu, ile bym chciała…
Prawda mnie zaskoczyła
Sama dziwiłam się sobie, jak szybko przestawiłam się na tryb praca. Myślałam, że będę rozmyślać o Małej w żłobku, że będę chciała się przenieść w czasie i wrócić do momentów, w których jestem tylko dla Niej. A tymczasem spodobała mi się służbowa wersja mnie. Taka, która rano musi przywdziać inne odzienie, niż prawie zrośnięty z dupą dres. Taka, która musi nałożyć na twarz coś więcej niż tylko krem i tusz do rzęs, bo jednak trzeba się godnie prezentować. (Nie podoba mi się to, że mam tak niewyjściową twarz, że muszę rano odwalać trochę orki, żeby wyglądać jak człowiek 🙂 Podoba mi się to, że w końcu wyglądam jak człowiek 🙂 ).
Wygląda na to, że mój wygląd zewnętrzny odzwierciedlał stan wewnętrzny… Nawet mąż to zauważył. Stwierdził, że od powrotu do pracy… odżyłam. Powiedział to, co ja czułam od dawna, ale sama przed sobą bałam się do tego przyznać. Dobiło mnie to. Myślałam, że dobrze się kamufluje. W mojej głowie istniał obraz mnie jako matki i żony spełniającej się w domu. Chciałam tak o sobie myśleć. A już na pewno chciałam, żeby tak było…
Runął mój światopogląd
Myślałam, że nie zmieniłam się. Ok, może trochę zmieniłam się psychicznie. Poukładało mi się w głowie sporo spraw. Ale myślałam, że jestem tą samą Moniką, co sprzed porodu. No, może trochę większą (:)), ale z tą samą energią. Z większą wręcz chęcią do życia, z większą pewnością siebie.
Tymczasem sama widziałam, że odkąd pracuję zawodowo mam więcej energii, że jestem bardziej zorganizowana. Że cieszy mnie to, że wyszłam do ludzi sama.
To nie jest tak, że będąc na macierzyńskim (specjalnie nie użyłam słowa urlop 🙂 ) siedziałam zamknięta w domu. Że nie wychodziłam, z nikim się nie spotykałam. Nie. Byłam aktywna. Ale to inny rodzaj aktywności…
Nie umiałam się pogodzić z tym, że jest inaczej niż w mojej głowie było. Tak bardzo chciałam się spełniać w domu, że czułam wyrzuty sumienia, kiedy dobrze czułam się w pracy… Czułam, że ktoś zrujnował mi światopogląd…
Ja odwagi i otwartości nigdy nie miałam w nadmiarze, zawsze potrzebowałam sporo czasu zanim się otworzyłam. W pracy do dziś się ze mnie śmieją, gdy wspominają moje początki. Człowiek cień :D. Ponoć zyskuję przy bliższym poznaniu i warto czekać aż się otworzę ;D. Dziękuję wytrwałym, którzy dobrnęli do tego etapu!! 😀 I dopiero teraz widzę, jak bardzo się wycofałam podczas macierzyńskiego. Jak zdziadziałam, no nie bójmy się tego słowa! Do tego stopnia, że w restauracji z kelnerem gadał zawsze mąż, podczas wakacji sprawy, które można było załatwić przez internet załatwiałam ja, a gdy konieczny był kontakt z człowiekiem i zapytanie o coś, wysyłałam męża. Dobra, no czasem coś załatwiłam, ale w większości mąż. Strategia: ja pukam – Ty mówisz !! 😀
To nie byłam ja…
Nie lubiłam siebie takiej. Bo tak szczerze – nie byłam fajna. Albo inaczej – nie byłam fajna w mojej głowie. Bo wciąż pamiętałam siebie kiedyś.
Ale zauważyłam to dopiero, kiedy wróciłam do pracy. Gdy zobaczyłam różnicę. A gdy zobaczył ją też mąż, to już kaplica!
Trochę mi zajęło odnalezienie się w nowej rzeczywistości. O ile w pracy odnalazłam się szybko, a tyle w domu nie umiałam wejść na nowy tryb. Na tryb pracy po pracy. Musiałam na nowo zorganizować życie rodzinne. I musiałam przeprojektować swoje myślenie.
Zawsze wiedziałam, że jestem bardziej zorganizowana, gdy mam więcej obowiązków. Gdy na liście zadań jest jedno zadanie, bankowo przełożę je na jutro, a dziś będę się lenić 🙂 Mało obowiązków, a dużo czasu mnie demobilizuje. Potrzeba było mi powrotu do pracy, by przypomnieć sobie jak wygląda zorganizowana Monika. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale poziom zorganizowania w pracy znacznie przewyższał poziom zorganizowania domowego. I chociaż wydawało mi się, że jestem wszechogarniającym ninja, byłam… w błędzie 🙂
Ale koniec tego!
Wróciłam.
Jestem.
Nie jestem tą samą Moniką, co sprzed porodu i nigdy już nie będę. I dobrze! Bo teraz będę lepszą wersją siebie!
Moje obawy okazały się bezpodstawne. Widzę, jaki pozytywny wpływ ma na mnie praca zawodowa. Widzę też, jaki pozytywny wpływ na Małą ma żłobek! Mam więcej energii, więc czas spędzony z Córką jest intensywniejszy. Po pracy jestem tylko dla Niej. Ten czas jest też cenny dla mnie, bo niesamowicie za Nią tęsknie! 🙂
Wciąż jednak oddałabym wiele, bym mogła być z dzieckiem w domu. Tylko, pomna swoich doświadczeń, trochę bym zmieniła…